Sunday, November 23, 2008

Barack Obama's Victory Speech

Witaj, Chicago. Jeśli jest tu ktoś, kto wciąż wątpi, że Ameryka jest miejscem, gdzie wszystko jest możliwe, kto ciągle zastanawia się, czy sen naszych założycieli jest nadal żywy, kto wciąż kwestionuje siłę naszej demokracji – dzisiaj otrzymasz swoją odpowiedź.


To odpowiedź zawarta na kartach wypisywanych w szkołach i kościołach w ilościach większych, niż ten naród kiedykolwiek widział, przez ludzi, którzy czekali po trzy, cztery godziny, wielu po raz pierwszy w swoim życiu, ponieważ wierzyli, że tym razem musi być inaczej, że ich głosy mogą coś zmienić.

To odpowiedź wypowiedziana przez młodych i starych, bogatych i biednych, demokratów i republikanów, czarnych, białych, Latynosów, Azjatów, Indian, gejów, heteroseksualistów, niepełnosprawnych i zdrowych. Amerykanów, którzy przesłali światu wiadomość, że nigdy nie byliśmy tylko mieszanką indywidualistów ani mozaiką czerwonych i niebieskich stanów.

Jesteśmy, i zawsze będziemy, Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

To odpowiedź, która tym, których tak długo wpajano cynizm, lęk i wątpliwości w to, co możemy osiągnąć, kazała położyć dłoń na arce historii i popchnąć ją jeszcze raz ku nadziei lepszego jutra.

To była długa droga - lecz dzisiaj, dzięki temu, co zrobiliśmy tego dnia, w tych wyborach, w tym decydującym momencie, do Ameryki zawitał czas zmiany.

Nieco wcześniej tego wieczoru, otrzymałem niezwykle wdzięczny telefon od Senatora McCaina.

Senator McCain walczył długo i walecznie w tej kampanii. I walczył nawet dłużej i ciężej dla państwa, które tak kocha. Wycierpiał dla Ameryki bardziej niż większość z nas potrafi sobie choćby wyobrazić. Jesteśmy w dużo lepszej pozycji dzięki służbie tego dzielnego i altruistycznego przywódcy.

Gratuluję mu; gratuluję Gubernator Palin wszystkiego, czego osiągnęli. I mam nadzieję na współpracę z nimi w odnawianiu obietnicy tego narodu w ciągu nadchodzących miesięcy.

Chciałbym podziękować mojemu towarzyszowi w tej podróży, człowiekowi, który prowadził kampanię z całym oddaniem, i mówił w imieniu mężczyzn i kobiet, z którymi dorastał na ulicach Sctanton... I wracał pociągiem do Delaware, Wiceprezydentowi-elektowi Stanów Zjednoczonych, Joemu Biddenowi.

I nie stałbym dziś tutaj bez nieustającego wsparcia mojego najlepszego przyjaciela od 16 lat... opoki naszej rodziny, miłości mojego życia, przyszłej pierwszej damy narodu... Michelle Obamy.

Sasha i Malia… Kocham was obie bardziej niż możecie sobie wyobrazić. I zasłużyłyście na nowego zwierzaka, który przyjdzie z nami do naszego nowego, Białego Domu.

I chociaż nie ma jej już z nami, wiem, że moja babcia czuwa nade mną, razem z rodziną, która uczyniła mnie tym, kim dziś jestem. Tęsknię za nimi dzisiaj. Wiem, że mój dług wobec nich jest niezmierzony.

Dziękuję moim siostrom Mayi i Almie i wszystkim pozostałym braciom i siostrom dziękuję z całego serca za wasze wsparcie. Jestem wam bezgranicznie wdzięczny.

I mojemu menadżerowi kampanii, Davidowi Plouffe.... przemilczanemu bohaterowi tej kampanii, który, moim zdaniem, stworzył najlepszą polityczną kampanię w historii Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Dziękuję mojemu głównemu strategowi, Davidowi Axelrodowi... który towarzyszył mi w każdym kroku tej drogi.

Dziękuję najlepszej ekipie wyborczej, jaka zebrała się w historii polityki... dzięki wam mogło się to wszystko urzeczywistnić, jestem wam dozgonnie wdzięczny za wysiłek, który włożyliście w to, by doprowadzić kampanię do końca.

Ale przede wszystkim, nigdy nie zapomnę, do kogo to zwycięstwo naprawdę należy. Należy do was. Należy do was.

Nigdy nie byłem najbardziej prawdopodobnym kandydatem na to stanowisko. Nie zaczęliśmy z dużą sumą pieniędzy ani z dużym poparciem. Nasza kampania nie wykluła się w salach Waszyngtonu; Zaczęła się w ogródkach Des Moines, pokoikach Concordu i na gankach Charleston. Została zbudowana przez pracujących mężczyzn i kobiety, którzy zrzucali się ze swoich oszczędności, po pięć, dziesięć, dwadzieścia dolarów na rzecz kampanii.

Wzrosła w siłę dzięki młodym ludziom, którzy obalili mit apatii ich pokolenia... którzy zostawili swoje domy i rodziny, by pracować za marne pieniądze i niewiele śpiąc.

Zaczerpnęła siłę z mniej młodych ludzi, którzy dzielnie walczyli z przenikliwym chłodem i skwarnym upałem by pukać do drzwi nieznajomych, i z milionów Amerykanów, którzy pracując bez wynagrodzenia udowodnili, że ponad dwa stulecia później rząd złożony z obywateli, wybrany przez obywateli i dla obywateli nie zniknął z powierzchni Ziemi.

To wasze zwycięstwo.

I wiem, że nie dokonaliście tego tylko po to, by wygrać wybory. I nie dokonaliście tego dla mnie.

Uczyniliście to, bo rozumiecie ogrom wyzwania, jakie przed nami stoi. Bo nawet dziś, kiedy świętujemy, wiemy, że wyzwania, jakie przyniesie nam jutro są większe niż kiedykolwiek w naszym życiu – dwie wojny, planeta w niebezpieczeństwie, największy kryzys finansowy w tym stuleciu.

Nawet dziś, kiedy tu stoimy, pamiętamy o dzielnych Amerykanach budzących się właśnie na pustyniach Iraku i w górach Afganistanu, by ryzykować dla nas swoim życiem.

Pamiętamy o matkach i ojcach, którzy utuliwszy swoje dzieci do snu, leżą bezsennie i zastanawiają się jak spłacą czynsz, albo jak zapłacą za lekarstwa, albo jak zaoszczędzą na wykształcenie swoich dzieci w college’u.

Trzeba znaleźć nową energię do walki, stworzyć nowe prace, zbudować nowe szkoły i załagodzić zagrożenia, odbudować sojusze.

Droga przed nami będzie długa. Nasza wspinaczka będzie stroma. Możliwe, że nie osiągniemy tego wszystkiego w ciągu jednego roku lub może nawet jednej kadencji - jednak, Ameryko, nigdy nie byłem bardziej pełen nadziei niż dzisiaj, że to osiągniemy.

Obiecuję wam: my, jako ludzie, osiągniemy to.

Będą niepowodzenia i falstarty. Znajdzie się na pewno wielu takich, którzy nie zgodzą się z każdą decyzją albo polityką, którą będę prowadził. I wiemy, że rząd nie może rozwiązać każdego problemu.

Ale zawsze będę z wami szczery w sprawie wyzwań, jakie przed nami stoją. Będę was słuchał, zwłaszcza, gdy nie będziemy się zgadzali. I, przede wszystkim, będę was prosić o współprace w dziele odnowy tego narodu, w jedyny sposób, jaki istniał w Ameryce od 221 lat – kamień za kamieniem, cegła za cegłą, niezmordowana ręka za niezmordowaną ręką.

To, co zaczęło się 21 miesięcy temu w głębi ziemi nie może umrzeć się tego jesiennego wieczoru.

Samo zwycięstwo nie przyniesie nam jeszcze oczekiwanej zmiany. Jest jedynie szansą dla nas, by dokonać tej zmiany. I nic nie osiągniemy, jeśli wrócimy do poprzedniego stanu rzeczy.

Nic nie może się stać bez waszego udziału, bez nowego ducha służby, bez nowego ducha poświęcenia.

Więc wezwijmy ten nowy duch patriotyzmu, odpowiedzialności, w którym każdy z nas zdecyduje się pomóc i pracować ciężej i zaopiekować się nie tylko sobą, ale innymi.

Pamiętajmy o tym, jeśli ten kryzys finansowy nauczył nas czegokolwiek, że nie możemy mieć świetnie prosperującego Wall Street, kiedy Main Street bankrutuje.

W tym państwie, powstajemy lub upadamy jako jeden naród, jeden lud. Musimy się więc oprzeć pokusie by pogrążyć się w tym samym bagnie stronniczości, małostkowości i niedojrzałości, w którym tak długo tkwiła nasza polityka.

Pamiętajmy, że to człowiek z tego stanu pierwszy poniósł sztandar Patrii Republikańskiej do Białego Domu, partii zbudowanej na wartościach samowystarczalności, wolności osobistej i jedności narodowej.

To wartości, które wszyscy wyznajemy. I chociaż Partia Demokratyczna odniosła dziś wspaniałe zwycięstwo, odnieśliśmy je z pewną dozą pokory, i z determinacją, by znieść podziały, które hamowały nasz rozwój.

Jak Lincoln powiedział do narodu znacznie bardziej podzielonego niż nasz, „nie jesteśmy wrogami, ale przyjaciółmi. Choć więzy naszej przyjaźni zostały nadszarpnięte, nie możemy ich zerwać.

I dziękuję tym wszystkim Amerykanom, na których poparcie jeszcze muszę sobie zapracować, i chociaż nie wygrałem dziś waszego głosu, słyszę was. Potrzebuję waszej pomocy. I będę także waszym prezydentem.

I tym wszystkim, którzy oglądają nas teraz z zza naszych brzegów, z parlamentów i pałaców prezydenckich, tym, którzy upychają się wokół radia w zapomnianych kątach świata; każdy z nas ma własne życie, ale mamy jedno wspólne przeznaczenie i nowy świt Amerykańskiego przywództwa nadejdzie niebawem.

Tym, którzy chcą rozerwać świat na strzępy, mówię dziś: Pokonamy was. Tym, którzy szukają pokoju i bezpieczeństwa mówię: Pomożemy wam. A tym wszystkim, którzy zastanawiają się czy w Amerykanach wciąż tli się ogień: Dziś udowodniliśmy, kolejny raz, że siła naszego narodu nie tkwi w potędze naszej armii ani w wielkości naszego skarbu, ale w nieśmiertelnej mocy naszych ideałów: demokracji, wolności, możliwości i niegasnącej nadziei.

Oto prawdziwa wielkość Ameryki: Ameryka potrafi się zmieniać. Nasza unia może się udoskonalać. To, co do tej pory osiągnęliśmy, daje nam nadzieję na to, co możemy i musimy osiągnąć jutro.

Tegoroczne wybory dały początek wielu precedensom i historiom, które będą opowiadane przez pokolenia. Ale jedna przychodzi mi teraz do głowy: historia o kobiecie, która oddała głos w Atlancie. Zupełnie jak miliony Amerykanów, którzy stali w kolejkach, by usłyszano ich głosy w tych wyborach – jednak różni się od nich w jednym: Ann Nixon Cooper ma 106 lat.

Jej pokolenie przyszło na świat niedługo po zniesieniu niewolnictwa, w czasie, kiedy na drogach nie było samochodów, a na niebie samolotów. W czasie, kiedy ktoś tak jak ona nie mógł głosować z dwóch powodów – ponieważ była kobietą i z powodu koloru jej skóry.

I dziś, myślę o wszystkim, co widziała przez to stulecie w Ameryce – złamane serca i nadzieję; walkę i postęp; czasy, kiedy mówiono, że się nie da, i ludzi, którzy próbowali stłamsić to, w co Amerykanie wierzą najmocniej: Tak, możemy.

W tym czasie, kiedy uciszano głosy kobiet i zatruwano ich nadzieję, ona widziała, jak powstają i podnoszą głos, i sięgają po prawo wyborcze. Tak, możemy.

Wtedy, gdy rozpacz rządziła na kontynencie, ona widziała, jak naród pokonuje swój strach poprzez Nowy Ład, nowe prace, nowe poczucie wspólnego celu. Tak, możemy.

Gdy bomby spadały na naszą przystań i tyrania zastraszała świat, ona była świadkiem, jak wielkoduszność pokolenia ocaliła demokrację. Tak, możemy.

Była tam, gdzie autobusy w Montgomery, węże pożarowe w Birmingham, most w Selmie, i kaznodzieja z Atlanty, który nauczał ludzi, że „damy sobie radę”. Tak, możemy.

Człowiek stanął na księżycu, mur w Berlinie runął, świat został zjednoczony dzięki naszej nauce i wyobraźni.

I tego roku, podczas tych wyborów, Ann dotknęła palcem ekranu, by oddać swój głos, bo po 106 latach w Ameryce, po najlepszych czasach i najciemniejszych godzinach, wie, że Ameryka potrafi się zmieniać. Tak, możemy.

Ameryko, zaszliśmy tak daleko. Widzieliśmy tak wiele. Ale jeszcze więcej jest do zrobienia. Więc dziś wieczorem, zapytajmy siebie – jeśli nasze dzieci dożyją następnego stulecia, jeśli moje córki będą miały szczęście żyć tak długo jak Ann Nixon Cooper, jakie zmiany zajdą na ich oczach? Jakiego postępu dokonamy?

To nasza szansa, by odpowiedzieć na to pytanie. To nasza chwila.

To nasz czas, czas, by przywrócić ludziom pracę i otworzyć możliwości naszym dzieciom; by odbudować dobrobyt i głosić pokój; by wskrzesić Amerykański sen i potwierdzić tę fundamentalną prawdę, że, spośród wielu, jesteśmy jednym; że dopóki oddychamy, mamy nadzieję. I gdzie spotkamy się z cynizmem, wątpliwościami i sceptycyzmem w to, że możemy – odpowiemy tym wiecznie żywym wyznaniem wiary, które w całości wyraża ducha ludu: Tak, możemy.

Dziękuję wam. Niech Bóg was błogosławi. I niech pobłogosławi Stany Zjednoczone Ameryki.


______________________________________________

Today I tried to do some interpreting while watching Obama's victory speech on Youtube. I knew that interpreting is much different from translating written text, I knew it's a tough challenge. Well, it sucks :[ So I'll better stick to translating.



You can find original speech at youtube or see a transcription
.

Saturday, November 15, 2008

Rose


Rose


Was I strewing red poppies
Over a dark, barren field?
I can remember dreaming
But I’ve forgotten the dream.

Were these your lips I then kissed?
Were these my hands you did hold?
In my garden – only mist
At my gates – a crescent gold.

Every day my yearning grows;
I spend every night afloat.
When do you blossom, my rose?
‘I never blossom, my lord’.

‘I never blossom, my lord’
Speak, is it your voice, my rose?
I try to catch every word...
Every day my yearning grows.

______________________________________________


For me, this is the most beautiful poem ever. It sounds so great in Polish, so I had a really hard time trying to translate it :( Thinking at the same time about rhymes, meter, content and emotional message was really difficult. To be honest, I don't like my translation :p It just doesn't have the charm of Leśmian's poetry. And it can't. When I started, I decided I got to stick to what is most important, and that is, for me, the imagery of this poem. It's dark and red, it's somewhere between a night dream and vision, it's full of loneliness and emptiness. And if, reading both versions, you see the same images in your mind, I'm really satisfied.
______________________________________________

Bolesław Leśmian - Róża

Czym purpurowe maki
Na ciemną rzucał drogę?
Sen miałem, ale - jaki? -
Przypomnieć już nie mogę.

Twojeż to były usta?
Mojeż to były dłonie?
Głąb sadu mego - pusta,
We wrotach - księżyc płonie.

Dni się za dniami dłużą,
Noce - w jeziorach witam...
Kiedy ty kwitniesz, różo?
" Ja nigdy nie zakwitam... "

" Ja nigdy nie zakwitam... "
Twójże to głos, o różo?
Słowo po słowie chwytam,
Dni się za dniami dłużą...

Friday, November 7, 2008

He wishes for the Cloths of Heaven


Gdybym miał szatę niebios


Gdybym miał niebios wyszywaną szatę,
Przeplataną złotym i srebrnym światłem,
Niebieską, przydymioną i ciemną szatę
Ze światła dnia, zmierzchu i nocy,
Rozpostarłbym ją pod Twymi stopami;
Lecz, będąc biednym, mam tylko swe marzenia;
Rozpostarłem je u Twoich stóp;
Stąpaj miękko, bo stąpasz po moich marzeniach.

______________________________________________

I simply fell in love with this poem. I guess you can't really see it unless you can imagine the dim sky at dusk, which grows darker and darker with every minute, and then you see the first star, so little and pale. And just before that, you can almost see the "blueness" of everything around you! For me it's a really sacred experience... As for the last two sentences, they always bring to my mind the scene in the church from the 'Equilibrium', a movie which really helps to understand the poem. There's this enigmatic word "softly" in the last line; can it stand for "carelessly" or "carefully"? Being influenced by the movie, I would say: both. "I have spread my dreams under your feet" means: "I have put my trust and hope in you, along with all my dreams and my effort to fulfill them; try not to lose what I have achieved, but take care of my dreams, when I will be no longer able to dream. Hovewer, now it's your responsibility; If you want to destroy all I was trying to build, it's your choice."
______________________________________________

He wishes for the Cloths of Heaven
by W.B. Yeats

Had I the heavens' embroidered cloths,
Enwrought with golden and silver light,
The blue and the dim and the dark cloths
Of night and light and the half-light,
I would spread the cloths under your feet:
But I, being poor, have only my dreams;
I have spread my dreams under your feet;
Tread softly because you tread upon my dreams.


You can find original Yeats' poetry as well as Polish translations
at http://www.yeats.art.pl/

The Necessity of Chivalry

C.S. Lewis – Przymus rycerstwa

Słowo „rycerstwo” miało w ciągu wieków wiele różnych znaczeń – od ciężkiej kawalerii po ustępowanie kobiecie miejsca w tramwaju. Lecz jeśli chcemy zrozumieć ideał rycerstwa w rozróżnieniu z innymi ideałami – jeśli chcemy odseparować tą szczególną koncepcję mężczyzny jakim-powinien-być jako kulturalną spuściznę średniowiecza – nie istnieje chyba lepsza droga niż poprzez odwołanie się do słów wypowiedzianych do największego fikcyjnego rycerza wszechczasów w Morte d’Arthur Thomasa Malory. „Byłeś najdworniejszym mężem”, mówi Sir Ector do martwego Lancelota. „Byłeś najdworniejszym mężem, jaki jadał pośród niewiast; i byłeś najsroższym rycerzem dla twych śmiertelnych wrogów, jaki dzierżył włócznię”.

Ważnym aspektem tego ideału jest niewątpliwie podwójne wymaganie jakie stawia ludzkiej naturze. Rycerz to mężczyzna z krwi i żelaza, mężczyzna przyzwyczajony do widoku zgniecionych twarzy i rozerwanych kikutów zmasak-rowanych kończyn; jest także dobrze wychowanym, prawie zniewieściałym, towarzyszem uczt, delikatnym, cichym i spokojnym człowiekiem. Nie jest tylko kompromisem ani złotym środkiem pomiędzy okrucień- stwem a łagodnością; jest waleczny do n-tej potęgi i dworny do n-tej potęgi. Kiedy Lancelot usłyszał, jak ogłaszają go najwspanialszym rycerzem na świecie, „płakał niczym dziecko, które zostało zbite”.

Jak istotny, możesz zapytać, jest ideał rycerstwa we współczesnym świecie? Jest niesłychanie istotny. Niekoniecznie jest praktykowany – średniowiecze nieustannie zawodziło we wprowadzeniu go w życie – ale z pewnością jest praktyczny; tak jak fakt że człowiek na pustyni musi znaleźć wodę lub umrzeć.

Postawmy sprawę jasno: ideał jest paradoksem. Większość z nas, wyrastając pośród ruin rycerskiej tradycji, została nauczona w młodości, że znęcanie się nad słabszymi jest tchórzostwem. Nasz pierwszy tydzień w szkole obalił to kłamstwo, wraz z przeświadczeniem że prawdziwie odważny człowiek jest zawsze łagodny. Jest to wierutne kłamstwo, ponieważ średniowieczny wymóg wobec ludzkiej natury nie przewiduje współczesnych, prawdziwych realiów tego świata. Co gorsza, uznaje za naturalny stan rzeczy coś, co w swojej istocie jest ideą, nigdzie tak naprawdę nie osiągniętą, i nigdzie nie osiągniętą bez mozolnego wysiłku. Homeryczny Achilles nie ma pojęcia o nakazie, by wraz z odwagą szła łagodność i miłosierdzie. Zarzyna ludzi, kiedy błagają o litość albo bierze ich w niewolę, by zabijać dla rozrywki. Bohaterowie Sag też o niczym nie wiedzą; są tak nieugięci w zadawaniu bólu, jak uparci w wytrzymaniu go. Atilla „miał zwyczaj wywracać oczami w dzikim szale, kiedy pragnął radować się okrucieństwem, jakie rozsiewał wśród ludzi”. Nawet Rzymianie, kiedy waleczni wrogowie wpadali w ich ręce, wlekli ich przez drogi, by poderżnąć im gardła w lochach, gdy przedstawienie dobiegło końca. W szkole dowiadujemy się, że bohater pierwszej połowy XV wieku mógł być równie dobrze krzykliwym, aroganckim, górującym nad innymi zbirem. Podczas ostatniej wojny często przekonywaliśmy się, że człowiek „nieoceniony w akcji” to ktoś, dla kogo w czasie pokoju nie mogliśmy znaleźć żadnego miejsca poza poligonem wojskowym na wrzosowiskach w Dartmoor. To właśnie naturalny heroizm – heroizm poza rycerską tradycją.

Średniowieczny ideał splótł ze sobą dwie koncepcje, które nie mają żadnej naturalnej tendencji do przyciągania się; splótł je ze sobą nie bez powodu. Nauczył wielkiego wojownika pokory i wyrozumiałości, ponieważ każdy wiedział z własnego doświadczenia, jak bardzo potrzebował tej lekcji. Zażądał męstwa od wytwornego i cichego dworzanina, bo każdy wiedział, jak niedaleko mu do maminsynka.

Dzięki temu, średniowiecze skierowało się na jedyną nadzieję w świecie. Być może nie da się wytworzyć tysięcy mężczyzn, którzy łączą obie strony charakteru Lancelota. Ale jeśli to niemożliwe, to cała gadka o trwającej szczęśliwości i godności w ludzkiej społeczności to jedna wielka bzdura.

Nie mogąc stworzyć Lancelotów, ludzkość musi rozłamać na dwie części: tych, którzy radzą sobie z krwią i żelazem, ale nie potrafią być „dworni pośród niewiast” oraz tych, którzy są dworni, ale nieużyteczni w bitwie – ponieważ trzecia grupa ludzi, którzy są brutalni w czasie pokoju i tchórzliwi na polu bitwie, nie podlega dyskusji. Gdy dostrzeżemy ten rozłam, historia ludzkości staje się niezwykle prosta. Starożytna historia Bliskiego Wschodu brzmi wówczas tak: rój krzepkich barbarzyńców wylewa się ze swych wyżyn i wymazuje cywilizację. Z czasem cywilizują się i miękną. Wtedy nadchodzi nowa fala barbarzyńców i zmazuje tych poprzednich - i tak koło się zatacza. Współczesny mechanizm wcale się nie zmienił; jedynie urzeczywistnił ten sam proces na większej skali. W istocie, nie może się zdarzyć nic innego, gdy podzielimy ludzkość na wykluczające się klasy „walecznych” i „dwornych”. I nie zapominajmy, że taki jest naturalny stan tych klas. Człowiek, który łączy obie cechy – rycerz – jest dziełem nie natury lecz sztuki; sztuki, która ma za swój środek przekazu nie płótno ani marmur, lecz ludzkie istnienia.

W dzisiejszym świecie istnieje „liberalna” czy „oświecona” tradycja, która postrzega bojowniczą stronę ludzkiej natury jako czyste, pierwotne zło i uznająca koncepcję rycerstwa za część „fałszywego splendoru” wojny. Istnieje też nowo-heroiczna tradycja dostrzegająca w koncepcji rycerstwa kruchą sentymentalność, zdolną wywołać z grobu (to płytki i niespokojny grób!) przedchrześcijańską dzikość Achillesa poprzez „zew współczesności”. Już u Kiplinga bohaterskie cechy jego ulubionych podwładnych są niebezpiecznie oddalone od dworności i dobrego wychowania. Nie można sobie wyobrazić dorosłego Stalkeya w jednym pokoju z najlepszym z kapitanów Nelsona, tym bardziej z Sidneyem! Te dwie tendencje pomiędzy nimi tkają całun świata.

Na szczęście żyjemy lepiej niż piszemy, lepiej niż zasługujemy. Lancelot nie jest jeszcze niewskrzeszalny. Niektórym z nas wojna ukazała zaskakujące odkrycie, że po dwudziestu latach cynizmu i koktajli rycerskie cnoty pozostały nienaruszone wśród młodszego pokolenia i gotowe, by ujawnić, gdy ich potrzebowano. Ale wraz z tą „dzielnością” przychodzi też „dworność”; o ile mi wiadomo, młodzi piloci w Royal Air Force (którym od czasu do czasu zawdzięczamy nasze życia) nie są w niczym mniej, lecz bardziej wytworni i uprzejmi niż model z 1915 roku.

W skrócie, tradycja zapoczątkowana przez średniowiecze jest nadal żywa. Ale utrzymanie tego życia zależy, po części, od wiedzy, że rycerska osobowość jest sztuką, nie naturą – czymś co musi być osiągane, nie czymś, co możemy zakładać. I ta wiedza nabiera wagi wraz z demokratyzacją świata. W poprzednich wiekach szczątki rycerstwa były trzymane przy życiu dzięki szczególnej klasie, od której rozprzestrzeniały się na inne klasy częściowo poprzez imitację, a częściowo gwałtem. Teraz, jak na to wygląda, ludzie muszą być albo rycerscy dzięki sobie samym, albo wybrać między dwoma pozostałymi opcjami brutalności i delikatności. Problem ten, w istocie, nakłada się na generalny problem społeczeństwa klasowego, który jest za rzadko wspominany. Czy etos społeczeństwa będzie syntezą tego, co najlepsze we wszystkich klasach, czy też zwykłym odpadem, do którego wrzucamy niezjedzone resztki po ideałach? Lecz to zbyt obszerny temat na niedopałek artykułu. Mój temat to rycerstwo. Próbowałem wykazać, że stara tradycja jest praktyczna i żywa. Ideał ucieleśniony w Lancelocie to „ucieczka w marzenia” w sensie zupełnie sprzecznym z jego zwykłym znaczeniem. Ucieczka oferuje nam jedyną możliwą drogę w świecie podzielonym na wilki które nie potrafią zrozumieć, i owce które nie potrafią obronić rzeczy dla których warto żyć. Była także pogłoska w poprzednim stuleciu, że wilki stopniowo wyginą drogą naturalnej ewolucji; ale to chyba jednak gruba przesada.


You can find a passage from original essay at the blog http://yourdailycslewis.blogspot.com/2005/08/necessity-of-chivalry.html, which inspired me to create this one :)
Feel free to use any of my translations, just please let me know :)